29 października 2010

Chrzest – mocne, polskie kino

Musiałem odczekać kilka dni, aby móc na spokojnie opisać ten film. Laureat ostatniego konkursu w Gdyni dostałby ode mnie o wiele surowszą ocenę, gdybym do pisania zasiadł bezpośrednio po powrocie z kina, jak to miało miejsce do tej pory. Ale ponieważ poczekałem, to i ocena jest o wiele bardziej wyważona.

Może najpierw w kilku słowach – o czym jest ten film? Utrzymując stylistykę prasowych recenzentów, bazujących na press packach – Michał (tu tłumaczę – jeden z głównych bohaterów). żyje w swoim wymarzonym świecie. Ma piękną żonę, synka, ładny dom, szybki samochód i własną firmę. Pewnego dnia do drzwi Michała puka Janek – jego przyjaciel z dzieciństwa. Michał proponuje Jankowi zostanie ojcem chrzestnym jego syna. Ale z tą propozycją wiąże się pewien plan Michała, bowiem obaj panowie skrywają mroczną tajemnicę, która połączyła ich w przeszłości…

Zawsze chciałem użyć zwrotu “skrywać mroczną tajemnicę”! Jaka to tajemnica? Nawet tego nie napiszę, bo nie będę nikomu psuł przyjemności z oglądania.

Przyznaję bez bicia – fabuła jest ciężka jak buty do nurkowania. Między innymi dlatego musiałem odczekać, bo bezpośrednio po seansie byłem nieźle przybity. Może na starość nie lubię sytuacji bez wyjścia? A z taka mamy do czynienia w filmie. To nie jest okazja do szukania “jakiegoś” rozwiązania. Tu możemy tylko biernie przyglądać się pogodzeniu się z losem bohaterów i zastanawiać się, czy my potrafilibyśmy pogodzić się z nim tak samo. Dodatkowym bodźcem do depresji poseansowej jest informacja, że film zainspirowały fakty.

Ale temu ciężkiemu tematowi nie sposób odmówić dobrej konstrukcji. Napięcie narasta, choć łatwo można sobie wyobrazić, co się stanie. Wszystkie wątki, pozornie chaotyczne, zmierzają do jednego finału. Postaci są nakreślone wyraźnie, choć nie można im zarzucić jednoznaczności. Ale to męski świat i męskie zasady. Nawet, jeśli nie możesz się określić po żadnej ze stron barykady, nie wolno ci być nijakim. Musisz rzucać się od ściany do ściany, a nie stać pośrodku. Kobiety pełnią w tym świecie funkcję jedynie dekoracyjną, są pionkami w grze, której zasad nikt im nie tłumaczy. Ale poniosą wszelkie konsekwencje gry mężczyzn.

Realizacyjnie – też nie jest najgorzej. Może męczyć pewne rozjaśnienie kadrów, ale to pewien zabieg artystyczny, którego lubić (i rozumieć) nie muszę. O wyraźnym dźwięku czy dbałości o detale nawet nie mówię, bo mam nadzieję, że polskie kino dogoniło w tym względzie tzw. Zachód. Wśród aktorów – nowe twarze (z drugiej strony ja pewnie nie znam wszystkich starych i  to samo powiedziałbym o gwiazdach popularnych telenowel, w końcu pierwszy raz ludzi na oczy widzę). Ale grają bardzo dobrze. Ja im uwierzyłem. Ciekawy epizod odnotował Michał Koterski, grający bezwzględnego, wręcz psychopatycznego gangstera  – myślę, że sprawdziłby się w takiej niszy, niekoniecznie zawsze musi grać przygłupiego ćpuna. Co ciekawe, sceny przemocy (a konkretnie – jedna scena) zrobiły na mnie spore wrażenie. Może na starość robię się wrażliwy, a może poraził mnie jej realizm.

Na zakończenie tradycyjnie – zwiastun. Też ciężki, jak cały film.

Długo wahałem się, czy polecać Wam ten film. Ale dzięki dystansowi, jaki nabrałem przez ostatnie kilka dni, mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że warto obejrzeć “Chrzest”. Trzeba tylko nastawić się na poważne, ciężkie kino. A to już nie każdy lubi.

2 komentarze:

  1. O to muszę w takim razie obejrzeć. Dzięki!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeżeli lubisz dramaty obyczajowe - to OK. Chciałem dodać "polskie", ale w tym wypadku nie muszę:)

    OdpowiedzUsuń